20.07.2012

Jak panna Lala wyszła za mąż

Marja Dunin-Kozicka (fragment)

     – Nigdy nie sądziłam... Wiesz przecież, że ojciec nie znosi wojskowych! Ach, Lalo, Lalo, co za szaleństwo!
     Panna Lala wyjęła delikatnie łyżkę z rąk oszołomionej matki i wrzuciła ją bez namysłu do rondla z konfiturami.
     – Tak... A teraz chodź tu, Mateńko, usiądź tu, na tej kanapce i pomówmy serdecznie, jak przyjaciel z przyjacielem.
     Uklękła przed panią Elżbietą i tuląc się do niej, szczebiotała przymilnie, jak rozświergotane ptaszęta na wiosnę:
     – Ty nie wiesz nawet, jakie to było cudne! Wychodzę z biura, ojciec został tam jeszcze z jakimiś klientami, pędzę przez park, a tu: "Panno Lalo! panno Lalo! Nie tak ostro! Dogonić nie mogę!" Zwalniam kroku, ale się nie oglądam, ani mru, mru! Porucznik Zygmunt salutuje mnie zdyszany: – "A to pięknie tak uciekać przede mną!" – Nie uciekam, tylko biegnę do domu na obiad!  a serce wygrywa jakieś wesołe marsze, aż trudno mi mówić. – "Pozwoli Pani siebie odprowadzić?" – Proszę. – I milczymy oboje, niby obojętni przechodnie. "Panno Lalo! – Słucham.
     Oj, słucham, mateńko, słucham, z takiem radosnem upojeniem, z taką szczęśliwością w oczach, że patrzę uparcie wprost przed siebie, żeby nie wzbijać go zanadto w zarozumiałość. "Panno Lalo, już dawno... Moim celem, mojem pragnieniem jest... Nie, tam do licha! Żołnierz jestem! Elokwencji mi brak, zato serce, jak na dłoni! Kocham panią i dobrze mi z panią! Pójdziemy tak razem przez życie! Dobrze, Laluś ty mój, dzieciuś ty mój, malutki, jedyny, najsłodszy?!... chwyta mnie za ręce, patrzymy sobie w oczy... W parku cicho, drzewa szemrzą leciutko, słońce przedziera się przez splątane gęstwiny listowia i rzuca na ziemię ruchliwe, przesuwające się plamy. Jak to się wszystko widzi w takiej chwili! Aż dziwne! I poco mam udawać?! Kocham go przecież od roku. Dobrze! Dobrze, i jak dobrze, panie Zygmuncie! – Ach, Mateńko!... Umówiliśmy się, że on tu przyjdzie o czwartej oświadczyć się rodzicom...
     – Ależ ojciec nigdy nie daruje Ci takiej samowoli! – wykrzyknęła biedna pani Elżbieta, nawpół już przekonana płomienną wymową niebieskich oczu, wzniesionych ku niej z ufnością i radosnym zapałem, bijącym ze słów jedynaczki.
      – A od czegoż ty jesteś, Matusiu! Wytaczaj wielkie działa! Daję ci pozwolenie na najgrubsze "Berty"! Żona, głowy męża korona! Tak się deklamuje w piątej gimnazjalnej, a potem życie uczy, że lepiej być szyją niż tą sławetną koroną! Pokręć ojczykiem tak, aby tylko dał swe zezwolenie. Niech się nawet trochę dąsa, to nic! Już my go przekonamy po ślubie, że lepiej stać się nie mogło Będziemy wszyscy szczęśliwi, zobaczysz! W tobie cała nasza nadzieja! Tylko ta rozmowa z ojczykiem nieco drażliwa, przyznaję... niby zimna kąpiel... Plusk... brrr... hop... i wnet się skończy, a potem takie miłe ciepełko rozejdzie się po twojem złotem serduszku. Twoja Lala będzie taka szczęśliwa! Słyszysz , Matusiu?!...
      Przed oknem Lord przemknął w podskokach, ujadając radośnie. Pani Elżbieta porwała się z kanapki: –Ojciec przyszedł na obiad! – i wyszła szybko do kuchni.
      Pan Szapkowski wchodził już do jadalni żwawym krokiem człowieka wiecznie śpieszącego się do jakiegoś terminowego zajęcia: – Pospieszcie się z obiadem. Mam huk spraw, a o pół do piątej posiedzenie Rady Nadzorczej.
      Panna Lala odbierała od ojca tekę z papierami i laskę ze srebrnym okuciem:
      – Coś ojczulek nie w humorze! I któryż to klient wywołał tego srogiego marsa na czole? A może zjwiła się po mojem wyjściu ta niepocieszona pieniaczka, opłakująca każdy wyrok, nawet najpomyślniejszy? Rozchmurzcie jowiszowe brwi! Doprawdy, nie do twarzy memu ojczulkowi z tym chmurnym wyrazem oczu!
      – No, no, pieszczoszko! Bez komplementów! Czuję, iż pod tym ślicznym uśmieszkiem kryje się jakaś prośba. I o co to chodzi? Mów śmiało! No słucham! Nowa sukienka... irchowe pantofelki?... Nie?! Przemile kręcisz główką, ale nic mi to nie mówi! Aha! Mam cię dyplomatko! Selskinowy żakiet na zimę!!
      – Leć wyżej, ojczulku! – śmiała się uroczo Lala.
      Nastusia wniosła wazę z dymiącą zupą, a za nią zjawiła się zaaferowana pani Elżbieta z wypiekami na twarzy i rodzina zasiadła wkoło stołu. Nastusia stanęła na progu, prostując swą postać, gibką i wiotką, jak miotła brzozowa i korzystając z przywilejów starej sługi, odezwała się przekornie, spoglądając na Lalę… – Coś nam dzionek dzisiejszy przyniósł dobrą nowinę...
      – Oj, oj! Nastusiu! Kotlety syczą, jak potępieńcy przypiekani w piekle! – przerwała jej szybko Lala.
      – Olaboga!! Aż tu swąd zachodzi! Będę ja w niebie w chwale chodziła za to pietraszenie przeklęte na ziemi! – wydarło się z piersi strupieszałej dziewicy i Nastusia pomknęła z chyżością matki zajęczego rodu przez szereg pokoi do przybytku swych ziemskich utrapień.
      Obiad przeszedł dziwacznie wśród trójgłosu biesiadników, rozmyślających w przerwach pomiędzy rzucanemi zdaniami, zgoła o innych tematach. Panna Lala podała kawę i rzuciwszy matce ostatnie, pokrzepiające spojrzenie, wysunęła się z jadalni.

••••••

      – Chodź Julku, odpocznij. – Może wyciągniesz się trochę?! – proponowała troskliwie pani Elżbieta, otwierając drzwi do sypialni.
      – Chętnie... – bąknął pan Julian, wypuszczając gęsty dym z fajki.
      Pani Elżbieta już się zwijała żywo i wprawnie. Odrzuciła koronkową zasłonę z dwóch mahoniowych, bliźniaczych łóżek, trzepała w powietrzu puchowe poduszki, rozciągnęła pled pod nogi, aby nie pobrudzić kurzem ulicznym wykwintnej pościeli. Porządek i poszanowanie wszystkiego, co się powoli i namysłem tu gromadziło, było cechą wybitną tego domu. Pan Juliusz rozłożył się wygodnie i wodząc spojrzeniem po sztychach, ozdabiających ściany, pykał z amatorstwem fajeczkę. Najmilsze to były chwile, gdy leniuchując godzinkę po obiedzie, rozkoszował się pięknem, otaczającym go wkoło. Przytem to wszystko miało stać się z czasem ozdobą życia ukochanej jedynaczki. Wrodzone sobie zamiłowania zbieracza, pan Juliusz łączył niejako z kultem dla urodziwej córy – wynikała z tego wdzięczna harmonja egoistycznych zachcianek z idealną, ojcowską miłością.
      – Śliczna i mądra! – rzekł z uznaniem rozkochany papa. – Męża poprowadzi na jedwabnej niteczce. Jak to ona dziś ślicznie oczkami do mnie mrugała! Filutka! Świętego by skusiła! Byle oddać ten skarb w dobre ręce! – (Rozmowy o jedynaczce były zwykłym tematem poobiedniej siesty małżonków).
      – Czy masz kogo na myśli? – spytała przebiegle pani Elżbieta, przestając na chwilę cerować kupioną gdzieś w antykwarni, dziobniętą pazurem czasu, lecz rzetelnie antyczną makatkę.
      – Mam i nie mam! Skrzat to jeszcze! Do dwudziestki daleko – mamy czas! Ale stary Zawistoński dał mi dziś niedwuznacznie do poznania, że syn jego, ten, który kończy prawa w tym roku, chętnieby z Lalą się ożenił.
      – Ja myślę! Dla dziewczyny z takim temperamentem, jak Lala, ten zasuszony, zawiędły, spleśniały mól książkowy! Bój się Boga, Julku! Nie mówisz chyba tego poważnie!
      Pan Juliusz wpatrywał się w żonę przenikliwie! – Przypomniała sobie babka młode latka! Proszę, proszę! Co za sarkazm Jaka pikantna ironia! Cóż ci zawinił ten biedny Hilary?! A jakby on prowadził kancelarię, kiedyś, gdybym musiał już iść na zieloną paszę!
      – Dla kancelarii chcesz poświęcić córkę! – rzekła z rzewnym wyrzutem pani Elżbieta.
      Pan Juliusz obrócił się gwałtownie na łóżku w stronę żony i wsparł się na łokci. Wyglądał w tej pozie, jak nagrobek w starych kościołach.
      – Nie poznaję ciebie, Biniu. Wykrztuś lepiej od razu, co w trawie piszczy! Grubo mi się to wszystko nie podoba!
      Pani Elżbieta wstrzymała dech w piersiach i przymknęła oczy. W tej chwili była bohaterką, niemniejszą w swojem pojęciu od księcia Józefa, skaczącego w nurty Elstery.
      – Porucznik Zygmunt oświadczył się Lali... wyszeptała przygasłym głosem.
      – Zygmunt! Ten goguś! Ten laluś! Z pomadowaną głową!! Z polerowanemi kończynami!! "Trzy pyłki na bucie – trzy dni na pokucie!!" Wiem, że to kursuje po całej Kołomyji, jako jego autentyczna rozmowa a ordynansem?! Nigdy!! Przenigdy!!
      – Uspokój się Julku! Po Kołomyji krążą różne nieistniejące rozmowy, kto wie, czy i nam nie przypinają łatek? Pułkownik Porzęcki, chwalił bardzo Zygmunta. Nie pije, nie hula, pracowity, stateczny. I co ty masz mu do zarzucenia?! Bądź co bądź, to jest mężczyzna!!
      Pan Juliusz skoczył nagle na łóżku, jak gdyby go dźgnięto igłą od spodu: – Ale ten mężczyzna może być zabity w pierwszej lepszej burdzie ulicznej, przy tłumieniu rozruchów chociażby! Rozumiesz mię, pani!! Śliczny los dla Lali! Zostać wdową w osiemnastu latach życia!
      – Nie przesądzajmy wyroków boskich! – westchnęła pani Elżbieta.
      – Więc dobrze – powściągnął nieco swe oburzenie impetyczny papa. – Niech sobie żyje nawet metuzalemowe lata, ale nie jako mąż Lali! Nie i stokroć nie!! Szlag mię trafi, jeśli o tem mówić będziemy i same na tem najgorzej wyjdziecie!!... i pan Juliusz pociągnął gwałtownie fajkę, poczem jął wyrzucać ze wzburzonej piersi ponure kłęby dymu.
      – Lala go mocha – zaczęła przekonywująco niesforna żona.
      – Więc cóż z tego?! Kocha dziś – pojutrze zapomni! Wywieź ją do Zakopanego. Tam  znajdzie aspirantów i satelitow na fury! Czy ty sobie istotnie wyobrażasz, że ja gromadziłem to wszystko – i fajką zakreślił w powietrzu wieloznaczące koła i elipsy – dla jakiegoś porucznika, wędrującego z miejsca na miejsce?! Ładnieby wyszły an tym moje kryształy!! A świecznik?!... (Pan Juliusz zadrżał ze świętej zgrozy).
      – Na upór męski nie masz lekarstwa!! Pamiętaj jednak, że Lal twoja córka, twoje dzieło. O zdradę chyba mię nie posądzasz? Tak!...
      – Bez wątpienia! – odparł rozsrożony małżonek.
      – Miło mi – uśmiechnęła się nieco ironicznie. – Dowiedz się tedy, że Lal to koźle rogate, uparte jak i ty! A nie wiem, czy radbyś ze skandalu i wykradzenia córki?!...
      Pan Juliusz porwał się z łóżka i trzymając się rękoma za głowę wpadł do salonu. Tu runął jęcząc na fotel. Fajka zsunęła się na podłogę i jeno górka popiołu na lśniącej posadzce świadczyła o burzliwości przebytej sceny, po której zrównoważeni mieszkańcy zapomnieli się do tego stopnia.
      Dzwonek zadźwięczał w przedpokoju. Różowa twarzyczka Lali ukazał się w drzwiach od salonu. – Mamusiu?!... – szepnęła ostrożnie.
      Pani Elżbieta skinęła głową zachęcająco. Lal wycofała się zwinnie i za chwilę otworzyła drzwi z ostentacją. Porucznik Zygmunt wyświerzony i dziarski, jak nigdy, szedł za nią. Na widok pana Juliusza, siedzącego w fotelu z głową nisko zwieszoną, z rękoma bezwładnie opuszczonemi, porucznik stanął, jak wryty. Melancholia postawy świadczyła dobitnie tak o przegranej walce, jak i o beznadziejnej obronie. Panna Lala pociągnęła narzeczonego za rękę. – Zbliż się, Zygmuncie, proś o błogosławieństwo! Papa pozwala!!
      – Zabiliście mnie... – wyjąkał pan Juliusz, wyciągając ręce nad głowami klęczących.

Źródło: Świat Kobiety, nr 1, 1925


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz